Londyn – spomiędzy kijków do selfie

14 lipca, to we Francji Święto Narodowe. Z tej okazji, zamiast kolejny raz oglądać sztuczne ognie, postanowiliśmy wyjechać na długi weekend. A ja jeszcze nigdy nie byłam w Londynie. Kto nigdy nie był w Londynie? Mam wrażenie, że wszyscy byli. Kto z Polaków sam tam nie pracował, ten zna przynajmniej jedną osobę, która to robiła. Kto się uczył angielskiego, z tych książek co ja, czytał rozmówki o Big Benie, herbacie i o „weather talk”. Francuzi śmieją się, że z ich nienajlepszego systemu nauczania języków obcych, wynieśli jedynie wysoce użyteczne zdania: „Oh, it’s raining today!” i „Where is my umbrella?” – dla tych, wszystkich, którzy narzekają, że nie mogą się dogadać we Francji, niech spróbują tych dwóch zdań – może im się uda nawiązać nić porozumienia…

London-13

Cóż, całą tę teorię postanowiłam obrócić w doświadczenie i pojechaliśmy do Londynu. Pociągiem Eurostar. Byliśmy ciekawi, czy woda z La Manche wyleje się nam na głowę, a poza tym praktycznie jest wsiąść w pociąg w centrum jednego miasta i wysiąść w centrum miasta docelowego, bez potrzeby dojeżdżania autobusami na godzinę przed odlotem, płacenia za bagaż powyżej 10 kg, itd. Woda nie wylała się, pociąg jest ok.

Przy okazji spotkaliśmy starych znajomych – bo któż ich nie ma w Londynie. Natychmiast okazało się, że jest tam tych znajomych znacznie więcej niż się spodziewaliśmy, wielu z nich nie widziałam od wieków i że niestety, jeśli spotkamy się ze wszystkimi z nich, to nie zdążymy zobaczyć Londynu. Teraz sobie myślę, że w sumie i tak wiele by to nie zmieniło, bo Londyn jest zdecydowanie za duży na jeden długi weekend. A zwiedzanie z lokalnymi znajomymi ma tę zaletę, że: 1) można je połączyć z życiem towarzyskim, 2) nie spędza się połowy czasu nad mapą, w poszukiwaniu sensownej trasy, bo takich jak my – turystów, znajomi oprowadzali już wiele razy i trasę mają w małym palcu, 3) tubylcy są osadzeni w londyńskim życiu codziennym i można sobie trochę tego życia za ich pośrednictwem uszczknąć.

London-29London-15 London-28

London-7

Pierwszego dnia oprowadzał nas kumpel, z którym dłużej się znamy niż się nie znamy. Oprowadził nas dumnie pchając wózeczek ze świeżym dzieciątkiem, które też po raz pierwszy zwiedzało Londyn i wszyscy byliśmy tym po równo zafascynowani (my Londynem, dziecko Światem, rodzice dziecka faktem, że skoncentrowany na Świecie synek zachowuje się tak spokojnie). Drugiego dnia oprowadzała nas kumpela z silnym parciem na wszystkie dostępne ekrany w pubach, bo grał Federer z Djokovicem. Niechcący załapaliśmy się nawet na urodziny kompletnie nie znanych nam, ale bardzo sympatycznych ludzi. Trzeciego dnia próbowaliśmy stosować metodę nawigacji zen (zagub się w sieci uliczek, a dojdziesz tam, gdzie nie doprowadzą Cię przewodniki Lonely Planet) pomieszaną ze zwiedzaniem British Museum. Pod koniec byliśmy jednak trochę przybici. Zastanawiałam się dlaczego, bo przecież Londyn z cała pewnością nie jest jakąś rozczarowującą pipidówą. Oto wnioski:

Po pierwsze – dawno nie spędziłam tyle czasu jedynie na zwiedzaniu miasta. Zapomniałam, że chodzenie po ulicach jest zupełnie inne niż trekking turystycznym szlakiem. Mogę bez problemu chodzić 4 dni po górach z 12-kilogramowym plecakiem na grzbiecie, ale już po 2 dniach chodzenia po wielkim mieście plecaczek z aparatem i zapasowym swetrem zaczyna ciążyć jakby ważył tonę, a nogi zaczynają wychodzić uszami. Dziwne zjawisko. A przecież co chwilę zatrzymujemy się przy jakiejś wystawie, siadamy na jakiejś kawie, stajemy pooglądać zabytek… Najwyraźniej ten rytm chodzenia tak naprawdę męczy bardziej.

Po drugie – mam wrażenie, że ostatnimi czasy, zdecydowanie wzrosła ilość osób, które postanowiły uprawiać turystykę międzynarodową. W sumie to nie mogę powiedzieć, że jest to złe samo w sobie, ostatecznie sama to robię i życzę wszystkim, żeby też mogli i chcieli. Jednak miałam chwilami wrażenie, że znajduję się w tłumie zombie uzbrojonych w kijki do selfie. Nie mam kijka do selfie, ale też jestem tu tylko turystką, też mam aparat, też chcę obejrzeć Big Bena, więc w jakiś sposób czuję, że jestem częścią tej nieposkromionej masy, niestety psującej krajobraz i odbierającej mu niepowtarzalną, lokalną atmosferę. Zamiast atmosfery czujemy się wszyscy jak w międzynarodowym supermarkecie. I to mocno zatłoczonym. Jeszcze nigdy nie widziałam sytuacji, w której ludzie są do tego stopnia stłoczeni, że nikt nie może zrobić kroku…

London-33 London-4

Co w tej sytuacji robić? Cieszyć się, że dla coraz większej ilości osób Świat nie ma granic, czy pisać manifesty przeciw konsumpcyjnemu podejściu do turystyki i wyrywać ludziom kijki do selfie? Bo podobno było już kilka wypadków śmiertelnych spowodowanych zbyt idiotycznym pozowaniem do selfie, a poza tym… serio – ktoś mi tym kiedyś wydłubie oko!

Póki co, staram się nadal robić zdjęcia moją starą dobrą lustrzanką i starać się mieć frajdę z fotografowania po mojemu. A Londyn jest fajny!

London-10 London-11 London-22 London-24 London-34 London-38 London-32

 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *