Tak już jakoś mam, że gdzie się nie ruszę, to spotkam jakąś rodzinę, albo znajomych z Polski. Myślałam, że w Islandii tak się nie stanie, że będę tam przecierała szlaki. Otóż nie, od razu po tym, gdy powiedziałam rodzinie o naszych islandzkich planach, moja Mama rzuciła „O, a wiesz, że masz tam kuzyna?” Nie wiedziałam. Pomyślałam, że spotkanie z kuzynem może stanowić bardzo atrakcyjny punkt wycieczki. Tym bardziej, że mieszka on w regionie Westfjords – wizyta u niego oddaliłaby nas od słynnej drogi numer 1 (słynnej, bo innej po prostu nie ma). Żeby dojechać do Westfjords, trzeba zjechać ostro na północny zachód i większości turystów po prostu nie chce się tego robić. Nam się chciało.
Złoty krąg – Islandia w pigułce na weekendowy pobyt w Islandii
Ruszyliśmy z południowego wybrzeża w kierunku Westfjords. Po drodze zahaczyliśmy o tak zwany Złoty Krąg, czyli Golden Circle. Jeśli ktoś ma ograniczoną ilość czasu na zwiedzanie Islandii, najczęściej ogranicza się do zwiedzania Golden Circle. Jest to taka Islandia w pigułce: wodospad Gullfoss, gejzery – aktywny Strokkur i już nieaktywny, ale nadal dumnie noszący swoje imię Geysir – krater wulkaniczny Kerið z przepięknym jeziorkiem. Jest też Þingvellir, gdzie powstał pierwszy islandzki parlament i gdzie spotykają się, a raczej rozchodzą 2 płyty tektoniczne: europejska i amerykańska… Pomimo dosyć dużego zagęszczenia turystów, nawet w tych popularnych miejscach można sobie znaleźć spokojne momenty. Po prostu nie należy się zbytnio przejmować, gdy ucinasz sobie kontemplacyjną drzemkę na dnie krateru, a po drugiej stronie jeziorka jakiś rosyjski turysta drze się nad przepaścią „ya letayu!!!” i zapewne robi sobie „selfie”. A robiąc zdjęcia, turystów zawsze da się wyrzucić z kadru. Nawet przy gejzerze, na który prawie nikt nie patrzy bezpośrednio – wszyscy z zapartym tchem oglądają go na ekranach swoich telefonów i aparatów.



Islandzkie drogi
Przejechanie z południowego wybrzeża do Westfjords zajęła nam jakieś 7 godzin. Ale trzeba przyznać, że islandzkie drogi stanowią atrakcję same w sobie, gdyż nie są zatłoczone i oferują przepiękne widoki. Może być tak, że droga będzie upiornie prosta i płaska, może się wić, tak jak w Westfjords: widać kawałek z drugiej strony wody, jakieś 500 metrów od samochodu, ale żeby tam dojechać, trzeba się telepać ponad godzinę, objeżdżając cały fiord dookoła. Jadąc przez fiordy zastanawialiśmy się skąd w ogóle tyle samozaparcia, żeby wybudować tak długą drogę dobrej jakości, po to, żeby dojechać do miasta wielkości 3,5 tys mieszkańców.



Westfjords – krajobraz wyrzeźbiony lodowcem
Gdy już byliśmy na miejscu i zwiedzaliśmy okolice z kuzynem i jego wspaniałym jeepem z napędem na 4 koła, przypomniały o sobie drogi, których nikomu nie chciało się tak naprawdę budować. Na wypadek, gdyby ktoś się jednak w nie zapuścił, od czasu do czasu pojawia się znak zalecający zmniejszenie prędkości do 40 lub 30 km/h. Po takiej wycieczce pozostaje tylko zmyć z samochodu 2-centymetrową warstwę błota i wszystko gra. „Po co pchać się w ogóle na taką trasę” – ktoś zapyta. Po pierwsze, żeby zobaczyć że są takie miejsca na Ziemi, gdzie żyją ludzie, mający do dyspozycji jedynie kilka domów, stado owiec, coś jakby lotnisko, coś jakby drogę i basen (obowiązkowo). I że większość z nich mówi po polsku. Po drugie, żeby obejrzeć najpiękniejszy moim skromnym zdaniem, wodospad Dynjandi. A po trzecie, wcale nie ma tak wielu miejsc na ziemi, gdzie można mieć święty spokój.



