Jeśli chcesz poznać różne oblicza gatunku ludzkiego, a nie masz pieniędzy na wojaże do dalekich kontynentów, ani przepustki do szpitala psychiatrycznego – przyjedź do Marsylii, zamieszkaj w akademiku i zostań kasjerką w jednym z supermarketów. Złośliwi mówią, że Marsylia jest najbardziej położonym na północ afrykańskim miastem. Nigdy nie byłam w Afryce, więc nie mam porównania, ale po dwóch latach spędzonych w akademiku przy szpitalu La Timone i po długich godzinach włóczenia się po ulicach od Saint Pierre po Belsunce – mam pewną wizję tego, czym jest mieszanka kulturowa. Myślę też, że nic nie daje tak dobrego punktu widzenia na społeczność lokalną, jak pozycja kasjerki.
Tak naprawdę uciekłam do Marsylii z tak zwanego uroczego miasteczka Prowansalskiego, bo uważałam, że w miasteczkach żyją same ustatkowane francuskie rodziny i nikomu nie chce się nawiązywać znajomości z jakąś Polką. Marsylia to miasto wielokulturowe, z największym we Francji portem, przez który przybywają drogą bardziej lub mniej legalną imigranci z całego Świata. Pomyślałam, że tam powinnam się czuć bardziej swojsko, bo mimo, że kultura arabska jest mi jeszcze bardziej odległa od francuskiej, to jednak czasami najlepiej dogadują się między sobą ludzie, którzy wiedzą jak to jest nie być u siebie.
W ramach zbratania się z Marsylią wdrapałam się do dominującej nad miastem bazyliki Notre Dame de la Garde, zwanej przez mieszkańców La Bonne Mère (Dobra Matka), żeby podumać nad życiowymi wyborami rozmaitego typu. Tak się złożyło, że w tym samym momencie cała drużyna Olympique de Marseille zeszła się tam podumać nad zbliżającym się meczem ze Szwecją. Poczułam, że Marsylia na swój sposób przesyła mi znak. Są bowiem tylko dwie sprawy, dla których niepokorna dusza Marsylska odczuwa szacunek: La Bonne Mère i Olympique de Marseille. A należy wspomnieć o tym, że tak na oko wielu piłkarzom OM oraz ich kibicom, bliżej było raczej do Allacha niż do kościoła katolickiego – myślę, że oni tam nie przyszli odmawiać Ojcze Nasz, tylko złożyć hołd miastu, które reprezentowali. Tak więc nie mówimy tu o jakimś znaku religijnym, tylko o marsylskich świeckich siłach nadprzyrodzonych, które zaprosiły mnie do zamieszkania pod swoimi skrzydłami.
Pisząc o niepokornej duszy Marsylskiej, wcale nie żartuję. Podobno nawet Napoleon, na wszelki wypadek wolał ustawić armaty na wybrzeżu tak, żeby w razie czego strzelały w Marsylię, a nie w morze, na którym ewentualnie mógłby się pojawić jakiś wróg. Wiedział, z której strony płynie większe zagrożenie. Po paru miesiącach zrobiłam trochę jak Napoleon – wyrobiłam sobie swoje wewnętrzne armaty, żeby ostrzeliwać się przed naporem całej tej wielokulturowości. Jako jednostce płci żeńskiej, Marsylia objawiła mi się przede wszystkim wszechobecnym podrywem. Zacytuję kilka zdań – perełek, z kolekcji, którą swojego czasu prowadziłam razem z koleżankami:
- Aniołku, nie potłukłaś się, gdy spadałaś z nieba?
- Twój ojciec był złodziejem, musiał skraść wszystkie gwiazdy, żeby nadać twoim oczom takiego blasku!
- Przepraszam bardzo, dopiero przyjechałem do miasta i właśnie szukam… szukam (i tu podnosi oczy znad mapy)… szukam kto będzie moją przyszłą żoną…
- Dzika piękności, przybywasz z dżungli?
Spokojnie – po pierwsze: nie ma się czego bać – mamy tu do czynienia z podejściem typu „sztuka dla sztuki”, a jeśli dasz po sobie poznać, że się boisz, to jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś turystką i staniesz się bardziej narażona na kradzież torebki. Po drugie: nie ma sobie co wyobrażać, że jesteś taka piękna. Brzydkie też podrywają – takie jest życie w Marsylii i koniec. Bywa, że trudno odróżnić podryw od niczym dwuznacznym nie podszytego zagadywania do obcych ludzi na ulicach. Kobiety, mężczyźni, młodzi, starzy – wszyscy mają ochotę na pogawędkę. Najczęściej koniec pogawędki oznacza koniec znajomości, ale zdarza się, że coś zaiskrzy i zawarłam tak całkiem sporo znajomości. Do dziś nie rozumiem jak to się stało, że o mało nie dałam się wciągnąć we wspólne zarządzanie firmą z jakimś gościem – tylko dlatego, że zbyt głęboko zajrzałam mu w oczy, porównując jego twarz ze zdjęciem na zgubionej przez kogoś legitymacji.
Jeśli takie rzeczy zdarzają się na ulicy, gdy wszyscy gdzieś pędzą – proszę sobie wyobrazić ilu ludzi byłam zmuszona wysłuchać, będąc unieruchomiona za supermarketową kasą. Poza ogromną ilością porad kulinarnych (bo w końcu ludzie chodzą do supermarketu po żywność) oraz opinii politycznych, nasłuchałam się dywagacji o tym, kto powinien płacić, kogo powinno się przepuszczać przodem, w jakim wieku powinno mieć się dzieci i czy w ogóle warto je mieć, ale też wysłuchałam kilku poruszających skarg na życie – raz nawet musiałam zamknąć kasę, żeby uspokoić staruszkę, która mi się rozpłakała podając 5-kilogramowe pudło proszku do prania, bo „kto wie, czy starczy życia na skończenie tego proszku„. Podczas 4 lat pracy kasjerki na mojej zmianie miały miejsce 3 napady z bronią i dowiedziałam się, że w sklepach kradnie się nie tylko produkty pierwszej potrzeby (np. z głodu) i te, które można łatwo sprzedać – są też tacy, którzy przychodzą tam dbać o higienę, o czym świadczyły zużyte paski wosku do depilacji, znalezione przez nas pod regałami. Ale to są przypadki skrajne – te właśnie zapadają nam w pamięć ze względu na swój anegdotyczny charakter. Prawda jest taka, że ogromna większość ludzi jest uczciwa. Myślę, że na 10 osób, 9 pobiegnie dogonić poprzedniego klienta, żeby oddać mu zgubiony portfel. Ludzie pomagają sobie nawzajem, a im mają skromniejsze warunki, tym bardziej sobie pomagają. Raz pewna kobieta musiała poprosić o odjęcie od rachunku cukierków dla swojej córki, bo najwyraźniej starczało jej tylko na makaron i mleko, a pan, który stał za nimi, czym prędzej za te cukierki zapłacił, tłumacząc mi po cichu, że to jego sąsiadki i że on wie, w jakiej ciężkiej one są sytuacji.
Nigdzie indziej nie spotkałam się z tyloma skomplikowanymi życiorysami. Nigdzie indziej też mój własny życiorys nie podlegał komplikacjom tak mocno, jak w Marsylii. Myślę, że spokojnie miałabym materiał do zapełnienia kiepskiego serialu historyjkami, o których myślimy, że zdarzają się tylko w tego typu serialach: jak ta o znajomej, której zaginęła matka – odnaleziono tylko jej buty na skraju klifu. Lub o koledze, któremu kochanka podpaliła samochód, z jego dziećmi w środku. Czytałam kiedyś biografię Van Gogha, który wierzył, że to północny wiatr, Mistral, jest odpowiedzialny za szaleństwo powstające w ludzkich duszach. Może to przez ten Mistral? Niby mamy tu do czynienia z antycznym miastem, lazurowym kolorem wybrzeża, które to z kolei wybrzeże porastają figi, oliwki i winogrona oraz nieprzyzwoicie drogie wille. Niby idylla, a tu nagle wpada wiatr i ochładza ciepłą zupę, jaką w lecie staje się Morze Śródziemne, do tego stopnia, że nikt już nie chce się kąpać – i przy okazji rozbija ludziom ich życia.
Lubiłam na swój sposób mieszkać w Marsylii, ale byłam szczęśliwa, gdy się stamtąd wyprowadzałam. Mimo wszystko wszelkich turystów odsyłam do Notre Damme de la Garde – będą mogli wyczytać pasje i skargi jej mieszkańców wyryte na każdym centymetrze jej wnętrza. Poza tym może akurat spotkają tam piłkarzy OM. Można zrobić sobie spacer wzdłuż La Corniche – z widokiem na morze i na małe porciki porozrzucane tu i ówdzie. Polecam też Cours Julien, bulwar na którym można wypić Pastis wśród niepokornych artystów, lub kupować ekologiczne warzywa i ciuchy wśród równie niepokornych, ale za to bogatszych mieszkańców, lubiących takie klimaty. Polecam Stary Port, w którym z pewnością zalegają pamiątki sięgające 600 wieku p.n.e. Można się też przejść po jednej z najstarszych dzielnic Le Panier, pełnej pokrętnych, wąskich uliczek. Można też skorzystać z faktu, że Marsylia jest obiektem projektu Euroméditerranée i była w 2013 Europejską Stolicą Kultury, co z pewnością dobrze wpływa na zagospodarowanie przestrzeni publicznej w okolicach Portu i łagodzi wpływ Mistralu na umysły jej mieszkańców.
Super, bardzo fajnie sie czytalo! pozdrawiam.
Dzięki, również pozdrawiam 🙂
Świetna publikacja:) mógłbym czytać i czytać.. Napisz gdzie przeprowadziłaś się po pięknej historii w Marsylii?
Najpierw do Aix-en-Provence, a potem… to długa historia. Teraz jestem w Nantes: https://photodevoyage.com/pl/podroze/francja/nantes-tutaj-jestem/